Ostatnio dużo myślę o korzeniach, pochodzeniu, dziedzictwie. Zainspirował mnie do tego film „Jutro będzie nasze”, który przede wszystkim poraził mnie skalą przemocy, której doświadczają kobiety od wieków. Potem sięgnęłam po mitologię, grecką i słowiańską. Tylko po to by upewnić się, że te korzenie, to doświadczenie sięgają jeszcze dalej. Od zawsze.
Niedawno byłam na wystawie o surrealizmie w Muzeum Narodowym w Warszawie, gdzie połączyłam się mocno z nurtem automatyzmu, który był obecny wśród artystów tego gatunku. Polega on na tym, że artysta tworzy, w tu i teraz, intuicyjnie, a koncepcja, narracja i sens dzieła powstaje de facto w trakcie, a nawet po zakończeniu procesu tworzenia. Czuję, że to bardzo o mnie. Tak działa i moja kreacja.
Przerabiając zdjęcia z sesji z Zosią poczułam silną więź z opowieścią o przodkiniach żyjących na ziemi, na której fotografowałyśmy. Myślałam o kobietach, które żyły w zniewoleniu, w biedzie, w przemocy. Które żyły, by służyć. Prokreować. I milczeć.
Ostatnio rozmawiałam z przyjaciółką o tym, dlaczego to właśnie my musimy odwalać całą ciężką robotę z odgruzowaniem traum i zmiana przekonań w naszych rodzinach i społeczeństwie w ogóle.
I kiedy pracowałam nad tymi zdjęciami zrozumiałam, że właśnie dlatego, że dopiero my możemy. Że do tej pory w historii świata żadna z naszych przodkin nie miała do tego wolności. I prawa.
I poczułam wręcz, że jesteśmy im winne korzystania z tej wolności, której one nie miały. Że to dlatego my odczarowujemu schematy, bo one nie miały takich możliwości. Że to jest nasza praca ale też przywilej. I ta wolność przejawiana nie tylko w korzystaniu z prawa do głosowania. Wolność do życia po swojemu, na własnych zasadach. Wolności do odpoczynku. Do życia w lekkości. Te które wywalczyły ją dawniej, mierzyły się z fatalnymi konsekwencjami.
Jeśli one miały odwagę wtedy, co powstrzymuje nas teraz?